Od jakiegoś czasu marzyła mi się maszyna do szycia - taka moja własna ulubiona cudowna i wspaniała. Mąż, jak to mąż, myślał, że jestem jedyną wariatka w mieście, która będzie na otwarciu sklepu w celu zakupu maszyny. Ja się nie łudzilam
Oczywiście, że nie byłam jedyna.
Punktualnie o 8 drzwi się otworzyły i "ruszylismy". Część ludzi zapomniała o swoim człowieczeństwie i tratowała potencjalna konkurencję po drodze, a dla lepszego efektu i z łokcia mi się dostało od "niby-kobiety". Dotarłam do kosza z maszynami, a mąż dzielnie mnie wspierał z bezpiecznej odległości. Najpierw zobaczyłam dwie maszyny w kolorze białym i od razu jedną z nich podałam mężowi. Druga momentalnie została przechwycona przez inną panią w geście i uśmiechu porozumienia. Wtedy spojrzałam na bok i zobaczyłam jeszcze jedna, tyle że fioletową. Na szybko ją obejrzałam, co w porywach trwało może z pół minuty i juz znalazła się osoba chętna na tę maszynę, które ja brać nie będę... zdecydowałam się na białą. Pierwszy wybór najlepszy, a zresztą fiolet nie jest moim ulubionym kolorem. Dodatkowo mąż określa go mianem koloru "całuńskiego" od całunu turyńskiego.
Tym sposobem spełniam swoje małe marzenia. Co mnie także cieszy zostało ono w całości zasponsorowane przez prywatne fundusze współmałżonka, a nie ze wspólnego budżetu.
Po powrocie do domu od razu spakowane mamie jej maszynę i jeszcze tego samego dnia ją oddaliśmy. Teraz tylko na niej szyć. Planów jest sporo. Jestem zupełnym laikiem i początkującym w tym temacie. Póki co uszylam spodnie baggy dla starszego syna oraz przebranie pirata (spodnie i kamizelkę) dla młodszej latorośli.
Obiecuje rozwinąć się w tym temacie i pokazywać, gdy coś będzie warte pokazania.
Póki co jestem przeszczesliwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz